Było ciemno, wiatr wył przeraźliwie, a zza drzew wychylały się niepokojące cienie. Nagle wszystko ucichło, kiedy na drodze pojawił się zgarbiony mężczyzna….
Wtedy zadzwonił budzik, więc otrząsnęłam się ze snu i poszłam do kuchni zrobić sobie śniadanie i jedzenie na drogę, bo jak wiadomo, wysiłek wymaga energii.
W środę 26 września ok. 9 rano II klasa politechniczna wraz z wychowawczynią – Panią Profesor Justyną Michalską, oraz niewychowawcą, Panią Profesor Iloną Świder i jeszcze jednym niewychowacą Panem Profesorem Bogusławem Rydzyńskim, (którzy jednak okazali się naprawdę wychowawczy), wyruszyła na wycieczkę rowerową.
Trasa była bardzo przyjemna, pogoda też, ale najprzyjemniejsza była atmosfera i to, że nikt nas nie przejechał.
Jechaliśmy przez Olszewkę, Małocin, Matyldzin,(i inne miejscowości , mieliśmy mały przystanek, a chłopcy w tym czasie nauczyli się obsługiwać zaporę wodną) aż dojechaliśmy do rynku w Mroczy, gdzie wykorzystaliśmy okazję i zmaltretowaliśmy stojącą tam owcę, a później coś przekąsiliśmy.
Wracaliśmy najedzeni i uśmiechnięci, choć było nam trochę przykro, że owca za nami nie beczała.
Droga powrotna nie minęła jednak tak lekko, bo jechaliśmy pod wiatr, trochę padało, a my już byliśmy trochę zmęczeni. Ale cóż, jak to mówią, życie nie zawsze jest usłane płatkami kwiatów, droga do celu często jest wyboista. Wie o tym doskonale nasz kolega, któremu kilka razy podczas jazdy spadał łańcuch, aż w końcu zrezygnował z napraw i był po prostu holowany, a później sam holował holownika, bo doszedł do wniosku, że to świetne ćwiczenie na nogi.
Całe szczęście, że umieliśmy się nawzajem dopingować, bo dojechaliśmy na przystań, by oddać kilka rowerów bez większych naciągnięć i strat w ludziach (choć nie obyło się bez przebitego koła).
W czwartek rano, spotkaliśmy się znów w szkole. Chciałoby się napisać, że poruszaliśmy się w niej bez problemu, ale przecież nie mamy w szkole windy (zakwasów nie było).
Marta Kożuchowska
II politechniczna